8,5 miliona znajomych na Facebooku i 2 miliony śledzących jego wpisy na Twitterze uczyniły celebrytę z człowieka wyglądającego jak Pan Nikt, który nigdy nie wypowiedział choćby jednego kontrowersyjnego zdania. "Pamiętajcie: w życiu są znacznie ważniejsze rzeczy niż mecz. Proste szczęście człowieka ma bez porównania większą wartość, niż zwycięski gol zdobyty w finale mistrzostw świata" - gdyby te, lub podobne zdania wypowiedział Cristiano Ronaldo, kibice nie otrząsnęliby się z szoku przez wiele miesięcy. Tymczasem nieśmiałemu z natury Andresowi Inieście wypadają z ust jak perły. Przy odrobinie dobrej woli polski kibic mógłby je porównać do słynnych bon motów Kazimierza Górskiego w stylu: "dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe" lub "chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej niż przeciwnik". W Anglii do historii przeszły stwierdzenia trenera Liverpoolu Billa Shankly: "Niektórzy uważają, że piłka nożna jest kwestią życia lub śmierci. Zapewniam, że jest czymś znacznie ważniejszym". Nie wiadomo, czy bon moty pomocnika Barcelony przetrwają próbę czasu. Iniesta mówi przecież kibicom coś zupełnie przeciwnego niż legendarny Shankly. Sympatia i podziw fanów czynią jednak wiarygodnymi ich obu. Jeśli cherlawy Andres z piłką u stóp potrafi na boisku odeprzeć atak o dwie głowy wyższego zabijaki, to znaczy, że jest genialny. A przecież wygląda jak szary, przypadkowy przechodzeń niemający w sobie nic z herosa. Mysląć o pomocniku Barcy wspominam zawsze scenę z mixed zone po meczu Hiszpania - Włochy w ćwierćfinale Euro 2008, kiedy obok udzielającego wywiadu Iniesty przystanął na chwilę Luca Toni. Wielu dziennikarzy dostrzegło w niej coś symbolicznego dla futbolu, którego reguły dają szanse człowieczkowi w starciu z kolosem. Oczywiście popularność Iniesty zbudowała nie tyle jego postura, czy chorobliwa skromność, ale przede wszystkim dokonania sportowe. Gole strzela rzadko, ale kiedy już trafia do siatki, ziemia się trzęsie. Tak było w półfinale Champions League w 2009 roku z Chelsea na Stamford Bridge. W listopadzie tamtego roku Andres narodził się jako celebryta zakładając swoją stronę na Facebooku i rozwijając korespondencję przez Twitter. W imieniu piłkarza prowadzi to firma Pere Guardioli, brata trenera Barcelony. W Internecie Iniesta zdeklasował nawet tenisistę Rafaela Nadala przegrywając z nim nieznacznie na Facebooku, ale dystansując Twitterem. Jego stronę "www" odwiedza miesięcznie 40 tys ludzi, co daje mu 12. miejsce w światowym sporcie. A przecież gracz Barcelony nie pisze nic kontrowersyjnego, niczym nie szokuje, jest poprawnym, grzecznym i spokojnym chłopcem. W kończącym się właśnie roku na jego Facebooku pojawiło się ponad 5 mln komentarzy, według szacunków informacje zawarte tam śledziło 700 mln ludzi. Andres organizował dla nich losowanie swoich butów i koszulek, a także umawiał mecze towarzyskie. Poza tym kiedyś, by dowiedzieć się czegoś o nim, trzeba było pośrednictwa mediów, dziś wystarczy wejść do Internetu. Po ostatnim meczu Barcelony w 2011 roku z L'Hospitalet w Pucharze Króla (9-0), kiedy Andres doznał kontuzji, natychmiast umieścił na Facebooku swoje zdjęcie z notatką, że w dwa tygodnie, a może nawet szybciej wróci na boisko. Z tego wpisu korzystały wszystkie hiszpańskie media. Ze strony Iniesty mającej rozszerzenie na Iphone'a można było ściągnąć grę goal breaker, która była w dziesiątce najlepiej sprzedawanych. Piłkarz twierdzi jednak, że jego aktywność w Internecie nie ma nic wspólnego z zarabianiem pieniędzy. Traktuje ją jako spłatę długu wobec kibiców za wsparcie, które od nich dostał. Szczególnie w okresach, gdy leczył liczne urazy. "Bez Was nie byłbym tym, kim jestem" - mówi. Prezes Barcelony Sandro Rosell powiedział niedawno takie dziwaczne zdanie, że choć najlepszym piłkarzem na świecie jest bezdyskusyjnie Leo Messi, to najlepiej w piłkę gra Andres Iniesta. Na razie obsypywany indywidualnymi nagrodami Argentyńczyk może tylko pomarzyć o tym, czego jego starszemu, hiszpańskiemu koledze nikt nie odbierze. O zwycięskim golu w finale mistrzostw świata. Specjaliści w dziedzinie mediów zwracają jednak uwagę, że niepozorny Andres osiągnął już takie same sukcesy w świecie wirtualnym, jak rzeczywistym. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2183113">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>