Wszystko potoczyło się w takim tempie, że każdemu mogło zaszumieć w głowie. Szkołę rzucił dla piłki już w szóstej klasie. Miał 18 lat, gdy w listopadzie 1990 roku trafił z Poloneza do Legii, by już 20 marca następnego roku zdobyć dwie bramki w historycznym starciu z Sampdorią Genua dające klubowi z Warszawy awans do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Na zwycięski debiut w reprezentacji Polski w towarzyskim meczu ze Szwecją czekał zaledwie pięć miesięcy, w tym czasie został już ulubieńcem selekcjonera drużyny olimpijskiej Janusza Wójcika, który zabrał go na igrzyska do Barcelony. Tam Kowalczyk zabłysnął u boku Andrzeja Juskowiaka zostając srebrnym medalistą i wicekrólem strzelców. Do kraju wracała ekspedycja bohaterów narodowych gotowych na podbój świata. Szampan w samolocie lał się strumieniami, wygłodniali sukcesu kibice czekali na swoich nowych idoli. Na lotnisku wysiadł pijany szczęściem Kowalczyk komunikując mediom, że on, jego koledzy i selekcjoner Wójcik gotowi są do odnoszenia sukcesów także w dorosłej piłce, a żeby im to ułatwić należy rozwiązać dotychczasową kadrę seniorów i rozpędzić na cztery wiatry działaczy PZPN. Pewna drobna niezręczność polegała na tym, że prezesem związku był wtedy Kazimierz Górski. Po pierwszych publicznych wystąpieniach Kowalczyka trudno było znaleźć w Polsce kibica obojętnego wobec niego. Młody piłkarz walił to, co myślał prosto z mostu wywołując dosadnością swoich sądów zachwyt jednych i zażenowanie innych. Nigdy nie krył, że dobry piłkarz pije i pić musi. Sam wychował się na stołecznym Bródnie, gdzie alkohol był przedmiotem kultu. Dlatego tak doskonale rozumiał się z Januszem Wójcikiem, z innymi selekcjonerami-smutasami, takimi jak Andrzej Strejlau, Henryk Apostel, czy Antoni Piechniczek trudno mu było znaleźć wspólny język. Kowalczyk szukał w futbolu radości i zabawy, a nie katorżniczej pracy i obsesyjnego myślenia o wysiłku. Miał jednak swoje ambicje. Jeszcze na igrzyskach doszły go słuchy, że interesuje się nim FC Barcelona. Klub z Katalonii był jego największym marzeniem. Możliwy transfer okazał się plotką. Po latach pytałem o to Pepa Guardiolę, w 1992 roku piłkarza drużyny, która zagrodziła Polakom drogę do mistrzostwa. Obecny trener Barcy pamiętał Kowalczyka doskonale, uznawał jego nieprzeciętny talent, wyjaśnił jednak, że aby piłkarz z Polski trafił do tak wielkiego klubu musiałby dokonać znacznie więcej niż odnieść sukces w piłce młodzieżowej. Dokonań Kowalczyka starczyło na transfer do Betisu, klubu, który zapłacił za niego 1750 000 dol. Droga do Barcelony mogła wieść przez sukces w Sewilli, polski napastnik z rzadka wychodził jednak poza rolę rezerwowego. W 62 meczach zdobył 14 goli. Przy tym wszystkim jednak w Hiszpanii dobrze się bawił. Rozmawiałem kiedyś na jego temat z Gheorghe Hagim, który do Barcy trafił po mundialu w USA, czyli mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Kowalczyk do Betisu. Rumun zwracał uwagę na iskrę bożą Polaka, na jego rzadki dar wpływania na losy meczu nawet wtedy, gdy ma dwa kontakty z piłką. Prawdopodobnie więc ocena skali talentu Kowalczyka nie była wyłącznie jednym z polskich mitów. Z reprezentacji Polski zrezygnował na krótko, gdy w 1992 roku Legii odebrano mistrzostwo. Rozegrał w niej 39 spotkań, za kadencji Wójcika wystąpił nawet w roli kapitana. Zdobył 11 goli, w tym tylko trzy w spotkaniach o stawkę: w Rotterdamie, w Istambule i Zabrzu z Izraelem. Zaczął i skończył na Szwedach, w debiucie w 1991 zdobył gola, w ostatnim swoim spotkaniu osiem lat później zaznał goryczy porażki, która kosztowała posadę Janusza Wójcika. Z kadry odeszli razem: nauczyciel i jego najwierniejszy uczeń, pozostawiając wrażenie, że obaj zostali ofiarą tego samego. Kowalczyk żadnemu trenerowi nie dał się przekonać, że futbol to wyrzeczenia i ciężka praca. Ślepo wierzył Wójcikowi, który w tym, w czym koledzy po fachu dostrzegali: krew, pot i łzy widział zabawę. Ta zabawa łatwo przeradzała się dla niego w patologię, stąd wyrok w aferze korupcyjnej i etykietka jednego z największych cyników polskiego futbolu. Dość wątpliwej renomy człowieka wybrał sobie zdolny napastnik na przewodnika. Z reprezentacją Kowalczyk przegrał eliminacje do dwóch mundiali: w USA i Francji oraz trzech turniejów o mistrzostwo Europy. Jego wielka gra w biało-czerwonej koszulce zaczęła się i skończyła na igrzyskach w Barcelonie. Z Legią został mistrzem Polski trzy razy, zdobył też Puchar i Superpuchar. Na Cyprze wywalczył Puchar z Anorthosis Famagusta i tytuł mistrzowski z APOEL-em Nikozja. W wieku 35 lat wrócił do A-klasowego AZS Absolwent UW Warszawa. Osiągnął niezbyt wiele jak na skalę swojego talentu. "Każdy ma w życiu dzień, który wszystko zmienia. Ja też taki miałem, nawet pamiętam datę - 20 marca 1991 roku. Przyjechał chłoptaś na europejskie salony, w koszulce z zaklejoną reklamą i zapakował dwie bramki. I to komu! Sampdoria to była wtedy jeśli nie najlepsza, to jedna z najlepszych drużyn świata - zdobywca PZP, przyszły mistrz Włoch. Nikt nam, legionistom, nie dawał szans na awans do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Gdy działacze usłyszeli, że chcemy negocjować premie za awans, kpili z nas pod nosem" - wspominał w swojej autobiografii. Faktycznie tamten marcowy dzień mógł być fenomenalnym punktem wyjścia dla Kowalczyka. Może nawet do kariery na miarę Zbigniewa Bońka. Boniek wiele razy przyznawał, że od alkoholu nie stronił, ale tylko o tyle, o ile nie wpływał on na jego formę sportową. Kowalczyk utopił w nim swój potencjał. Dla większości piłkarzy, w tym dla urodzonego w Bydgoszczy Bońka, futbol był drogą do lepszego świata, Kowalczyk do dziś najlepiej czuje się na Bródnie. I niczego nie żałuje. Jako komentator sportowy wiele razy stawał w obronie pijących kolegów. "Już pisałem w swojej książce, że każdy dobry piłkarz pije. Jak ktoś mówi inaczej, to albo jest hipokrytą, albo nie ma pojęcia o piłce. Nie ma znanych zawodników, którzy nie zamawiają whisky na imprezach. Piją Polacy, piją Hiszpanie, piją Anglicy. Pije Dudek, pije Żurawski, pije Raul, pije Cristiano Ronaldo. Każdy. Są tylko tacy, którzy się do tego nie przyznają i udają świętoszków. No, czasami zdarzają się też tacy, którzy są tak słabi, że boją się pić - bo jak ktoś ich złapie, to bez żalu wyrzuci z klubu. Ale dobry czy nawet średni piłkarz pije. Czy się to komuś podoba, czy nie. Spytajcie Janka Urbana" - pisał na swoim blogu. Bardziej wdzięczni bylibyśmy za diagnozę: dlaczego polscy piłkarze piją jak Ronaldo, ale nie grają jak on? Wracając jednak do Kowalczyka, ma swój styl i pewien urok. Części fanów uważa go za jednego z najbardziej szczerych i otwartych ludzi w futbolowym środowisku. Jeśli więc drogi kibicu żal Ci pewnego piłkarza, który mógł grać w Barcelonie, niepotrzebnie. On sam dobrze się bawił zupełnie gdzie indziej.