Marta Grzywacz, RMF FM: Panie Wojtku, zastanawiałam się, czy po pierwszych 30 minutach meczu Polska-Portugalia nie miał pan ochoty zamordować wszystkich polskich obrońców, bo gra toczyła się cały czas pod pana bramką?Maciej Szczęsny: Tak, większość ludzi na stadionie modliła się do "niebieskiego", bo Wojtek był ubrany na niebiesko.Wojciech Szczęsny: Nie, nie chciałem ich mordować. Ani trochę. Cała drużyna zasłużyła na słowa uznania. Szczególnie w drugiej połowie, ale kiedy trzeba było pomóc, to pomagałem.Jaki dyplomata z pana syna...MS: Oxford, Cambridge...WS: Bo mikrofon jest włączony, jak się go wyłączy, to dyplomacja zniknie.A skoro od Wielkiej Brytanii zaczęliśmy, cofnijmy się do momentu, kiedy Wojtek wyjeżdżał do Anglii robić karierę w Arsenalu. Co pan myślał, widząc, jak syn wyfruwa spod pana skrzydeł?MS: Wojtek na co dzień nie był pod moimi skrzydłami, tylko pod skrzydłami mamy.Sprawiedliwy ojciec...WS: Taka prawda.MS: Owszem, mieliśmy częste i bliskie kontakty, ale, jak to faceci, komunikowaliśmy się na trochę innym poziomie. Natomiast nie było mi do śmiechu, jak Wojtek wylatywał. Dzisiaj już potrafię się z tego śmiać, ale siedziałem w straszliwym upale na krawężniku, łapy mi się trzęsły, gluta miałem do pasa, a ludzie przystawali i pytali, czy ktoś umarł. A ja odpowiadałem, że mi syn wyjechał do Anglii. Przez wszystkie te lata towarzyszy mi pewien rodzaj wstydu, że kiedy już wiedzieliśmy, że Wojtek chce wyjechać, że ma taką możliwość, nie pomyślałem o tym, że może to być dla niego traumatyczne przeżycie, że może mieć obawy czy lęki. Bo byłby skończonym debilem, gdyby ich nie miał. Wiadomo było, że zostawia tutaj całe swoje życie. Nie tylko opiekuńczą mamę i dziarskiego tatusia, ale też kochającego brata i zgraną paczkę kolegów ze szkoły, z Agrykoli. I jechał w obcy świat nie po to, żeby stamtąd za chwilę wrócić.WS: Najśmieszniejsze w tej historii jest to, że tata siedział i płakał 40 minut, a ja w samolocie cieszyłem się, że wreszcie uwolniłem się od starych. Ale paskuda! MS: Teraz jest taki mądry, bo szybko się okazało, że z angielskim jest na tyle dobrze, że może się porozumiewać i że ludzie w klubie i w domu, gdzie mieszkał, wiedzieli, jak się obchodzić z nowicjuszami.Panie Wojtku, w takim razie bał się pan tego samotnego życia czy nie?WS: Bardzo się bałem. I nie tyle tego, czy sobie poradzę sportowo, bo wiedziałem, że jadę tam po to, żeby osiągnąć sukces, innej opcji nie było, tylko nowego życia. Musiałem dorosnąć wcześniej niż moi rówieśnicy. Na szczęście nie musiałem sam prać ani gotować, ale jednak żyłem z dala od mamusi, która mnie rozpieszczała.To znaczy, że nie umiał pan prać czy gotować?WS: Teraz mieszkam sam i umiem prać. Gotować mniej.MS: A co umiesz prać?WS: Wszystko. Tylko, że ja zaczynam prać, kiedy już nie mam co na siebie włożyć. Mogę nie zrobić prania przez dwa miesiące, a potem zrobić 10 naraz. Ale radzę sobie jakoś.MS: Ja nie mam wątpliwości, że ty nie mieszasz białego z kolorowym, tylko czy na przykład umiesz oddzielić wełniane od syntetycznego i we właściwą przegródkę wsypać proszek.WS: Hmmmm.... Ale białe od czarnego odróżniam. Czasami tylko coś mi się skurczy. Przyjechała do mnie kiedyś mama, włożyła sweter do pralki i kiedy go wyjęła, był dobry na dwulatka. Więc największa wpadka przytrafiła się mojej mamie, która zrobiła miliony prań w swoim życiu, a mnie się żadna wpadka nie trafiła, więc proszę się nie śmiać.MS: Niech pani spojrzy na jego nadgarstki, jakie ma "dziary". Tak to jest, kiedy się młodzież za szybko oderwie od opiekuńczego wzroku rodziców... (uśmiech)Straszne te sznyty, rzeczywiście...WS: Dziewczynom się chwalę, że jedna jest od ataku rekina, a drugą zarobiłem na wojnie w Afganistanie.MS: I działa!WS: I działa. Podobno dziewczyny lubią facetów z bliznami.MS: Sam ci mówiłem, że facet nie może być za piękny, bo wtedy się okazuje, że nigdy pod budką z piwem nie bił się o honor żadnej dziewczyny. A prawdziwa historia tych blizn wcale nie jest taka zabawna, bo po pierwsze - nie każdemu po połamaniu rąk zostają blizny, a po drugie - kiedy bramkarz łamie ręce, to trochę głupio.WS: Głupio. To było 4 lata temu, na siłowni. Spadła mi na ręce 80-kilogramowa sztanga. Pamiętam, że kiedy to się stało, to chyba, tato, nawet ci o tym nie powiedziałem... Wieczorem przeszedłem operację, a tata rano dzwoni, pyta, co tam u mnie, a ja na to, że leżę w szpitalu ze złamanymi rękami. Głupio mi się było przyznać.Jak pan zareagował?MS: Na początku nie chciałem wierzyć. Ale po chwili stwierdziłem, że nie byłby tak okrutny, żeby sobie żartować. Okazało się, że był jeszcze okrutniejszy, bo zrobił to naprawdę. Stwierdziłem: dobrze, że bramkarz, a nie pianista. Konkursu Szopenowskiego już nie mógłbyś wygrać, a Ligę Mistrzów jeszcze możesz!Myślał pan, że to koniec?WS: Nie, w życiu. Za twardy jestem, żeby mnie taka kontuzja zniszczyła. Cztery miesiące rehabilitacji i wróciłem tak samo sprawny jak wcześniej.Dobrze panu było w tej Anglii na początku?WS: Bardzo dobrze. Przez pierwsze pół roku mieszkałem u rodziny kolegi, który ze mną grał, a po 6 miesiącach trafiłem do sympatycznej pani Bobby, która była wdową i mieszkała sama. I wtedy zaczęło się fajne życie w Londynie.Bo Bobby wcześnie chodziła spać?WS: Nie, wręcz przeciwnie. Mieliśmy tak dobre, koleżeńskie relacje, że fajne życie było właśnie z Bobby. Mogłem z nią przesiedzieć i przegadać cały wieczór. Ja przy szklance z wodą, a Bobby - przy dwóch czy trzech kieliszkach czerwonego wina.Jak wygląda w Anglii inicjacja przystąpienia do klubu piłkarskiego? Czy są jakieś rytuały, którym poddawani są nowicjusze?WS: Młody zawodnik musi zaśpiewać piosenkę na przywitanie.Jak to się odbywa?WS: Na ogół na pierwszym meczu wyjazdowym danego zawodnika. Podczas kolacji, na której są zawodnicy, trenerzy, masażyści, cała obsługa, kapitan drużyny stawia na środku sali krzesło. Nowicjusz staje na nim i całemu zespołowi śpiewa piosenkę. To był najbardziej tremujący moment w mojej karierze i w życiu.Miałem 17 czy 18 lat i zaśpiewać przed zespołem to była straszna trema. Tym bardziej, że z moim śpiewaniem jest prawie tak źle jak z obecnymi umiejętnościami piłkarskimi mojego taty.MS: Lubi, lubi...WS: Sam zacząłeś. (uśmiech)Co pan zaśpiewał?WS: "I Feel Good" Jamesa Browna. Dlaczego? Bo po sekundzie nie śpiewasz sam, tylko wszyscy śpiewają z tobą.Sprytny wybieg.MS: Mój synek nie zdążył powiedzieć, że przez całe życie tatuś go uczył myśleć.Ale rozumiem, że ma pan szerszy repertuar niż ta jedna piosenka.WS: Repertuar jest bardzo szeroki, ja uwielbiam śpiewać i w szatni śpiewam bardzo dużo. Problem jest tylko w tym, że koledzy nie popierają mojego entuzjazmu. <a href="http://euro2012.interia.pl/news-wojciech-szczesny-zlosliwa-menda-ze-mnie,nId,437390,nPack,2">Czytaj na drugiej stronie m.in. o tym, czy sodówka uderzy do głowy Wojtkowi</a>